Dzisiaj kilka słów o Mestii oraz regionie Swanetia.  

Lądowaliśmy w Kutaisi bardzo wcześnie rano, naszym pierwszym celem po przylocie była Mestia, małe miasteczko położone w Swanetii.

Lotnisko położone jest jakies 30km od miasta. Do centrum można oczywiście dostać się taksówką. My jednak postanowiliśmy skorzystać z lokalnego środka transportu. Wyszliśmy na główną drogę i tam łapaliśmy marszrutkę, która za grosze dowiozła nas w okolice McDonalda w Kutaisi. 

 

Marszrutki!!

Dworzec,  z którego odjeżdżają marszrutki znajduje się tuż przy restauracji Złote Łuki :P. Nie martwcie się jeżeli nie wiecie skąd jest odjazd. Napewno zaraz zaczepi Was miły Pan, który z chęcia pokaże Wam miejsce odjazdu. 

Nie wiem jak sytuacja wygląda teraz, ale w 2016 roku nie było czegoś takiego jak rozkład jazdy. Zanim odjechała nasza marszrutka minęły chyba 3h :D. Pan kierowca również nie umiał powiedzieć o której odjeżdża, wszystko zależy od ilości osób w busiku oraz od tego kiedy z zakupów wróci jego obładowana w siaty koleżanka. Miało to swój urok 😉

Z dworca odjechaliśmy około godziny 10 rano.  Busiki w Gruzji to swoisty styl życia!!! Muza gruzińska jest włączona na fulla, auto napakowane do granic możliwości albo ludźmi albo zakupami i kartonami które “posłał” przyjaciel do swojego przyjaciela w wiosce 100km dalej 😛 Jedziesz wśród ogórków, pomidorów, worków ziemniaków, tysiąca chlebów albo nawet zboża…. Kolejną charakterystyczną cechą dla gruzińskich  kierowców marszrutek jest prędkość oraz deliktanie mówiać styl jazdy.

250km trasę  z Kutaisi do Mestii podzieliłabym na dwa etapy. 

Pierwszy z nich to trasa do dużego miasta Zugdidi, gdzie jadący z nami lokalsi wysiadali i zabierali swoje ładunki. Oczywiście na ich miejsce pojawiali się inni chętni udający się w głąb Swanetii. 

Podczas drugiego etapu wjeżdżamy już w Kaukaz i rozpoczynają się niezliczone serpentyny.  Przez całą drogę z Zugdidi nie da się przestać patrzeć za okno, jest przepięknie!!!

Do Mestii, miasteczka położonego 1500m.n.p.m. dojechaliśmy bardzo późnym popołudniem. Od razu udaliśmy się do miejsca gdzie spędzimy 2 noce.

Gospodarz- Pan Wołodia 😉

Samo miejsce, zabijcie mnie, ale adresu nie pamiętam. Pamiętam za to naszych gospodarzy i to, że jak powie się w Mestii, że śpi sie u Wołodii, to od razu wszyscy wiedzą gdzie 😉  Pan Wołodia razem ze swoją żoną to cudowni, życzliwi i serdeczni ludzie. Można z nimi porozumieć się po rosyjsku, lub tak jak my po polsku. Pokoje wynajmują na górze swojego domu. Być może obecnie jest to zorganizowane inaczej ale 3 lata temu dzieliliśmy z nimi łazienkę ;). 

Odnośnie łazienki, to jak zwykle przytrafiła sie nam historyjka :P. Pierwszej nocy Jędrek poszedł się kąpać i słuchawka od prysznica rozpadła się i została mu w ręce 😛 Było nam tak głupio…… W Mestii sklepu z takimi akcesoriami nie uświadczysz, a pierwsze miasto gdzie takie coś można kupić to Zugdidi, oddalone o kilka godzin jazdy… ;/  Koniec końców daliśmy Panu Wołodkowi pieniążki…

Wracając do tematu, po przybyciu do ich domu zostaliśmy ugoszczeni pyszną, obfitą, tradycyjną gruzińską kolacja 😉 Omomomomom, gruzińskie jedzenie jest jednym z moich ulubionych…..

Pierwszej nocy w Mestii niesamowicie zmarzliśmy, spaliśmy pod kołdrą i trzema kocami a i tak był mróz… Mieliśmy w pokoju elektryczny grzejnik, ale niestety w nocy brakło prądu 😛 Patrząc rano za okno, doskonale wiedzieliśmy dlaczego było nam tak zimno 😛

Marzenie o Ushguli

Jadać do Swanetii mieliśmy cichą nadzieję, że uda nam się dotrzeć do Ushguli. Obawialiśmy się jednak że może nam to się nie udać ze względu na wciąż zalegający śnieg. Wątlpliwości niestety rozwiał Pan Wołodia podczas wieczornej kolacji- droga do Ushguli była nieprzejezdna… ;(

Szybko jednak udało nam się zmienić plany i postanowiliśmy wybrać się na trekking w okolice lodowca Chalaadi. 

Lodowiec Chalaadi

Ubrani na cebulke, mając ze sobą oczywiście rzeczy zimowe wyruszyliśmy.

 Po drodze mijaliśmy mnóstwo charakterystycznych dla Swanetii wież obronno mieszkalnych, które kiedyś służyły mieszkańcom podczas najazdów oraz zemst rodowych.

W Mestii znajduję się również lotnisko,czego nie byliśmy świadomi do momentu minięcia go podczas naszej wycieczki. Można dolecieć do Swanetii między innymi z Tbilisi, loty jednak bardzo często są odwoływane ze względu na warunki atmosferyczne. 

Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do mostka, za którym niestety nasza wycieczka musiała się zakończyć. Andrzej wpadł tam po pas do śniegu. Specjalistycznego sprzętu nie mieliśmy ze sobą…

 

Trochę smutno nam się zrobiło, że nie możemy kontynować naszego trekkingu. Postanowiliśmy jednak zrobić sobie mały chill out, przy małym drewnianym domku, nieopodal mostku…. 

Dorwali nas wojskowi 

Podczas powrotu do Mestii wydarzyła się dość dziwna sytuacja...

Trzeba dodać, że w drodze do lodowca  wojskowi minęli nas samochodem oraz ostrzegli, że w górach panują ciężkie warunki.  Schodząć już na dół zauważyliśmy ten sam samochód, który, gdy go minęliśmy, zaczął za nami jechać.

Troche obleciał nas strach….

Po chwili jednak samochód zatrzymał się obok nas i żołnierze zaproponowali że podwiozą nas do Mestii.  

Wsiedlismy do tyłu, z przodu panowie mieli kałachy. Jechaliśmy w zasadzie w ciszy bo ani ich ani nasz rosyjski w zasadzie nie istniał 😛 Angielski żołonierzy również słabiutko 😉

Jesteśmy pewni, że panowie po prostu na nas czekali i chcieli się upewnić, że wrócimy cali i zdrowi.

Przejażdżka odbyła się oczywiście Mitsubishi Delicą 😛

W ten właśnie sposób nasz powrót do Mestii został przyspieszony o pewnie 2-3h 😛

Działeczka Pana Wołodka popołudniu prezentowała sie nieco inaczej niż rano 😉

 

W Mestii  mieliśmy zaplanowany tylko jeden pełny dzień, było to zdecydowanie za krótko. Jeżeli jesteście miłośnikami przyrody, gór i trekkingów zdecydowanie powinno się spędzić tam więcej czasu. Nas też troche gonił czas, mieliśmy na Gruzję tylko 7 pełnych dni więc trzeba było się spinać.. 😀

 Dla osób mających więcej czasu na Swanetię polecamy również wyjechać wyciągiem krzesełkowym, który znajduję sie w Mestii. My osobiście nie byliśmy, ponoć jednak widoki są przednie 😉 Trzeba jednak pamiętać, że Gruzini są narodem, któremu nigdy się nie spieszy oraz nic nie muszą. Panowie z obsługi wyciągu mogą stwierdzić, mimo czekających na wyjazd ludzi, że dzisiaj wyciąg nie będzie chodził 😛

W mieście znajduję się również godne polecenia muzeum. 

Podczas wieczornej biesiady poprosiliśmy gospodarzy o pomoc w ogarnięciu nam transportu do Tbilisi. Tak jak wspominałam Gruzini to naprawde bardzo pomocni i kochani ludzie. Pan Wołodia obdzwonił trzech swoich kolegów i już wszystko było zaklepane 😉 Dodatkowo Gruzini bardzo lubią Polaków, czego wyrazem są ulice oraz  skrzyżowania im. Marii i Lecha Kaczyńskich.

Pożegnanie z Mestią ;(

Raniutko następnego dnia pakowanie na szybko oraz śniadanko. 

Podczas pożegniania z gospodarzami łezka się zakręciła ;(

Pobiegliśmy na główny plac, gdzie marszrutka czekała już tylko na nas 😉

Droga do Tbilisi trwała w zasadzie cały dzień.  Do stolicy dotarliśmy popołudniem, wsiedliśmy do metra, które kosztowało 80 groszy i pojechaliśmy do naszego hostelu……